O ciąży. Jak miało być a jak było.

Pamiętam jak moja znajoma z pracy zaszła w ciążę. Była w trzecim miesiącu i zaczęła marudzić, że bolą ją plecy, że nie może się schylać, że jej ciężko. Pomyślałam sobie, że wali śceme jak nic, będzie teraz grać „nic nie mogę zrobić bo jestem w ciąży”. No bo przecież ja jestem wszystko wiedząca. Ja wiem jak to jest być w ciąży, choć jeszcze w niej nie byłam. Coraz częściej słyszałam „Wioleta możesz mi podać to czy tamto? Wioleta pomoglabyś mi? Podniesiesz? Wyciągniesz?” Jak słyszałam swoje imię, dostawałam dreszczy. Choć trzeba jej przyznać, jako jedyna Angielka nazywała i wciąż nazywa mnie Wioleta. Nie Waijet, nie Łajoleta. Poprostu nauczyła się wypowiadać moje imię poprawnie. Chwała jej za ten miły gest.

Przyszła i nasza kolej, żeby ujrzeć dwie niebieskie kreski na teście. W końcu byłam i ja w tym „błogosławionym stanie”, o którym wszyscy mówili, że jest tak wyjątkowy i wspaniały. Byłam gotowa. W głowie wyobrażałam sobie siebie jako mniszkę z delikatnym brzuszkiem, noszącą zwiewne sukienki. Szczęśliwą, promieniującą, no bo w końcu w „stanie błogosławionym”! Planowałam pracować do końca, wciąż rozwijać się zawodowo. W domu miałam być tą samą przykładną żoną i seksowną kochanką. Tak..To wszystko było w mojej głowie.

Życie jak to życie, ma swoje plany, niekoniecznie takie same jak nasze. He.. Karma wraca i powiem Wam, mnie strzeliła w pysk z siłą gladiatora. Padłam na ziemię. Pod koniec ciąży własciwie dosłownie.

Wiesz od czego się zaczęło? Od bólu pleców! O ironio losu! Ból z którym wylądowałam w szpitalu. Co usłyszałam? ” Tak, jesteś w ciąży. Bóle mogą być oznaką nadchodzącego poronienia, ciąży pozamacicznej albo poprostu Twój organizm tak reaguje na szalejące hormony w organizmie”. I wysłali mnie do domu.

Ziarenko przetrwało. Cieszylismy się cholernie ale już tak jakoś ostrożniej, jakby nie na zapas.

Potem nadeszły tzw. „poranne mdłości „. Ktokolwiek je tak nazwał musiał mieć coś z głową nie tak. Poranne?? Całodobowe!! Pomagało mi tylko ciągłe podjadanie. Musiałam coś chrupać non stop. Nie muszę chyba mówić, że wizja siebie jako zwinnej mniszki robiła się coraz bardziej odległa. Mgła spadała na nią z każdym moim stanięciem na wadze. Efekt? 30 kg na plusie! Przy moim 159 cm wzrostu? Kulka. Mogłam się równie dobrze toczyć. Do tego doszło zmęczenie. Ciagłe zmęczenie. Budziłam sie rano już zmęczona. Jakbym conajmniej pracowała na nocne zmiany. Czułam się okropnie. Nie mogłam się „połączyć” z moim upragnionym ziarenkiem. Nie chciałam myśleć o tym małym żyjątku w środku mnie. Przychodziły do głowy pytania, co ze mną jest nie tak, przecież matką chciałam być od lat. Dzięki Bogu ta faza minęła. Gdzieś w piątym miesiącu skończyły się moje nie-poranne mdłości a w ich miejsce wlała się ogromna miłość już nie do ziarenka a do mojego Mango. Tak, była to dziewczynka, wielkości owoca mango. Na naszą Miśkę do dziś wołamy Mango i tak pewnie już zostanie. Mia Mango.

W tamtym momencie pomyślałam, że najgorsze już za mną. O jakże ja się myliłam. Zabawa się dopiero zaczynała. Jazda bez trzymanki była przed nami. Moje hormony dalej szalały, doprowadziły do rozejścia spojenia łonowego w UK zwanym jako SPD. 14 lutego w Walentynki dostałam kule. Tak kule. Bez nich nie miałam szans na chodzenie. Byłam jak roślina. Wegetowałam. Nie mogłam się ubrać, wykąpać, nie mogłam wstać samodzielnie z łóżka. Ta pewna siebie, cholernie niezależna młoda kobieta, stała się pionkiem do gry, który nie miał kontroli nad niczym co jej się przytrafiło. Straciłam poczucie kobiecości, własnej wartości, straciłam własny honor. Tak mi się wydawało. Tu muszę wspomnieć mojego Jaśka, tego samego co to miał mi zrobić dziecko i zostawić, jak to niektore kolezanki od serca przepowiadaly. On mnie ubierał, kąpał, podnosił, prowadził, golił nogi! Był moją podporą w dosłownym tego słowa znaczeniu i nigdzie się nie wybierał. Czułam, że zawiodłam jako kobieta. Przecież jesteśmy stworzone do tego by zachodzić w ciążę, tworzyć w sobie nowe życie i bezpiecznie przeprowadzić je do naszego Świata. Dla mnie osobista porażka na całej linii. Dzielnie odliczaliśmy dni do porodu. Byliśmy już oboje zmęczeni i jednocześnie nie mogliśmy się doczekać naszej gwiazdeczki. Spuchłam jak balon. Kostki nie istniały. Byłam juz jak czołg.

Zaplanowaliśmy poród w basenie. Jeszcze się nie nauczyliśmy, żeby nic nie planować. Oczywiście skończyło się cesarką. Tak na opak, co by nas jeszcze raz postawić do pionu.

Mia Mango przyszła na ten Świat z impetem i dalej z impetem stawia swoje kroki każdego dnia. Dawała popalić w ciąży i tak jej zostało 😊 Nie zmienilabym w niej jednak nic. Jest moja i wyjątkowa.

Mój wymarzony „stan błogosławiony” był zdecydowanie stanem, którego nie zapomnę. Nie dlatego, że był taki piękny i wdzięczny. Był to najcięższy okres mojego życia, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nauczyłam się jednak wtedy wiele. Nauczyłam sie pokory, której zawsze mi brakowało. Moja mama pewnie się tutaj nie zgodzi, ale w życiu codziennym umiem już schować zadziorność i pychę do kieszeni. Nauczyłam się również nie planować niczego. Nauczyłam się, żeby nie oceniać, nie kategoryzować ludzi a już na pewno kobiet w ciąży! Nie, nie jestem perfekcjonistką, zdarza mi się przekręcić oczami i pomyśleć sobie coś niekoniecznie uprzejmego w kierunku innych. Jestem tylko człowiekiem, ale pracuję nad sobą.

Dlaczego znów bardzo osobisty post? Chyba dlatego, żeby pokazać, że nie każdy odczuwa ciążę jako „stan błogosławiony”. Z różnych powodów możesz jako kobieta nie lubić tego okresu, wręcz nienawidzić i wcale nie rzutuje to na Twoją miłość do dziecka. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Jeśli czytasz ten post, spodziewasz się dziecka i nie lubisz tego, co się dzieje z Twoim ciałem, to wiedz, że nie jesteś sama. Jest nas wiele i ok jest przyznać się do tego. Konsekwencje milczenia i butelkowania takich emocji mogą mieć bardzo zły wpływ na Twoje samopoczucie. Depresja poporodowa naprawdę istnieje i dotyka bardzo wiele kobiet. Bądź otwarta. Nie bój się krytyki. Nazywaj swoje uczucia tym czym są. Rozmawiaj. Rozmawiajmy. Następnym razem, gdy spotkasz kobietę przy nadziei, zapytaj jej, jak naprawdę się czuje. Niech wie, że może na Ciebie liczyć.

12 myśli na temat “O ciąży. Jak miało być a jak było.

  1. Przykro mi, ze musialas sie tak nacierpiec 😦 Ja w sumie tez mam cos za uszami w tym temacie. Odwiedzilam w Polsce przyjaciolke, ktora byla w zaawansowanej ciazy i niezbyt jej wierzylam w jej stekania i narzekania pomimo, ze sama juz mialam wtedy syna. Uznalam, ze skoro ja sie tak nie czulam, to ona przesadza, ale przeciez kazda z nas moze to przechodzic inaczej.

    Polubienie

    1. Było tego więcej, ale już nie chcialam zanudzac haha właśnie o to mi chodziło, chwila zastanowienia się I nie wrzucania wszystkiego do jednej szuflady. Każdy z nas jest inny. Organizm różnie reaguje na zmiany, tylko dlatego że jedna kobieta chodzi w szpilkach do samego końca i nic jej nie jest, oprócz rosnącego brzuszka, nie oznacza że ktoś inny musi mieć tak samo. Mowia, że ciąża to nie choroba. Jakże się mylą. W moim przypadku to było dosłowne inwalidztwo.

      Polubienie

      1. Myślę, że to przez społeczeństwo i trochę zasciankowe myślenie. O tym się nie mówi. Nie mówi się o tym, że może boleć, że może doprowadzić do wózka inwalidzkiego i kalectwa. Oczywiście są to rzadkie przypadki , ale się zdarzają. Gdybym ja przez całe swoje życie nie słyszała tylko o „stanie błogosławionym” to prawdopodobnie zareagowalabym wcześniej na sygnały, które wysyłał mi mój organizm. Ale ciągle myslalam, że przecież ja nie jestem chora, tylko jestem w ciąży, pewnie tak ma być.

        Polubienie

  2. Witaj Wiola
    Wzruszyłam się bardzo😥,asz w serduchu coś zakuło.Zryczałam sie jak bóbr i gil miałam po pas☺
    Przykre że tyle cierpiałaś ale serce się raduje ze Twój Jasiu Cię tak wspierał. Twoja córcia jest też dowodem na to że warto było cierpieć chodź w tamtym momęcie było cięszko.
    Naprawde pięknie napisane,
    Pozdrawiam i czekam na cd…

    Polubienie

  3. Końcówka rozwala na łopatki, też się wzruszyłam 🙂

    I ja zawsze słyszałam głosy, że ciąża to nie choroba i te wszystkie baby w ciąży przesadzają. I przez to czułam się dodatkowo paskudniej we własnej pierwszej ciąży – mając świadomość, że tak właśnie postrzega mnie mnóstwo ludzi. Ciąża była dla mnie zdecydowanie najgorszym elementem macierzyństwa, o czym pisałam i u siebie na blogu (musiałam to z siebie wyrzucić, trochę chyba w ramach terapii).
    W obecnej już też niczego z góry nie zakładam, cieszę się z dobrych wyników, ale trzymam rękę na pulsie w dolegliwościach. Na własnej skórze odczuwam jak bardzo ciąża ciąży jest nierówna i jak odmienne dolegliwości można mieć w każdej kolejnej. Rzeczywiście to bardzo, jak napisałaś, uczy pokory i empatii.

    PS. Gratuluję takiego wspaniałego faceta!
    PS.2. A nasze Bąbelki to wiadomo – choć w ciąży było ciężko, toż są najrozkoszniejszymi słodziakami na planecie! 🙂

    Polubienie

    1. Przede wszystkim, gratulacje z okazji oczekiwan na kolejnego maluszka! To prawda, pomimo ciężkich doznań w ciąży, dzieci są najcudowniejszym jej efektem 😁 A to jakie mamy odczucia względem samego odczucia bycia w ciąży w żaden sposób nie rzutuje na miłość jaka matka darzy swoje dziecko, miłość nieopisana. Prawda również jest, że każda ciąża jest inna. Moje dwie też się od siebie różniły, choć nie powiem, mdłości byly te same 🙂
      Dziękuję w imieniu męża, udał się mój Jaśko 😁
      Dziś rano w drodze do pracy natknęłam się na Twój wpis o ciąży, w ogóle rozglądnęłam się po Twoim blogu i na pewno na niego wrócę, przy większej ilości czasu. Cudownie piszesz! ❤

      Polubione przez 1 osoba

      1. (Przetarłam ekran telefonu i się przedwcześnie wysłało, więc cd.:)
        Tak, dzieci to cudny skarb. Miałam duże wątpliwości, czy w ogóle nadaję się na matkę, bo nie byłam fanką maluszków, ale intuicja pchnęła mnie w kierunku rodziny z dziećmi. I w ten sposób przekonałam się, że intuicja (może instynkt?) to jednak potężna rzecz. Uwielbiam tego mojego małego człowieczka!

        PS. A Twój Jaśko to naprawdę wspaniały facet, w jednym z kolejnych Twoich wpisów się to znowu potwierdziło. Uściskaj go ode mnie, bo takich człowieków trzeba doceniać! 🙂

        Polubienie

Dodaj komentarz