Mamo, daj na luz..

Masz wrażenie, że ciągle jedziesz na szmacie i stoisz przy garach? Budzisz się każdego dnia o tej samej porze i codziennie o tej samej porze wykonujesz te same czynności? Pijesz zimna kawę, która odgrzewalaś w mikrofali już pięć razy, aż w końcu się poddałaś? Jesz tylko wtedy, kiedy masz czas a nie kiedy jesteś głodna? Idziesz do toalety w towarzystwie, które skrzętnie sprawdza czy oby na pewno dobrze się podtarłaś? A jeśli jakimś cudem uda Ci się wymknąć do ubikacji i już myślisz sobie ” jak dobrze, sama”, zamykasz oczy, oddajesz się przyjemności wydalania, jakbyś conajmniej orgazm przeżywała i słyszysz „mamooo!!! mamiiii! mamaaa!!”. Nie raz, nie dwa tylko non stop, dopóki się nie odezwiesz. A jak już odpowiesz głośniej niż planowalaś „robię kupę, mogę??”, wtedy najbardziej niewinny z gamy głosowej Twojego dziecka dźwięk wydobywa się z ich ust „Ok mami „. Jakby to nie było to samo rozdarte stworzenie, które przed momentem wrzeszczało wniebogłosy. Przewracasz gałki oczne, kończysz robotę i wychodzisz. Wychodzisz i widzisz, że okno które znajduje się obok łazienki jest otwarte na oścież a sąsiad jest w ogródku. No bajka. Podzieliłam się właśnie z połowa osiedla informacją na temat funkcjonowania mojego układu wydalniczego.

Przyszedł czas wyjscia do szkoły. „Mia ubierz buty”

„Noah, gdzie są Twoje buciki? Bawiłeś się nimi, gdzie Noah położył buciki?”

„Mia mówiłam ubieraj buty”

„Noah chodź założymy buciki”

„Mia zakładaj te cholerne buty, bo już powinniśmy wychodzić!”

„Noah przestać dłubać w nosie”

„Wychodzimy, Mia torba i woda! Dlaczego codziennie muszę o tym przypominać?!”

Wyszliśmy z domu, ten sam sąsiad wciąż jest na dworze. Nie dość, że w głowie ma mój obraz siedzącej na kiblu, to teraz jeszcze poznał wydolność moich płuc. Teraz już subtelne „dzień dobry” nie ma sensu. On już wie, że jestem tą rozdartą i wyrodną matką.

„Noah wsiadaj do wózka”

„Nieee, Noah idzie”

„Nie, Noah nie idzie. Nie mamy teraz czasu, Noah wsiada do wózka!” – pisk, wrzask, taki, że zamykam oczy z bólu uszu! Wyprostował się jakby kija w dupsku miał i nie sposób go włożyć do tego cholernego wózka. Dalej krzyczy. Toczymy walkę. W końcu udało mi się go „złożyć” i zapiąć pasami. W tym momencie wszyscy sąsiedzi wokół już wiedzą, że jest 8.30 i pewnie mnie przeklinają pod nosem. Podnoszę głowę do góry, nabieram głęboki oddech, odgarniam nieuczesane włosy z nieumalowanych oczu. Idę. Mia już dawno za zakrętem na rowerze.

Dochodzimy do szkoły. Już wszyscy wchodzą. Jesteśmy na czas. Żegnamy się wszyscy. „Kocham Cię Misia, baw się dobrze w szkole.” Noah wystawia dziubek złożony z ust, gotowy do oddania siostrze najbardziej ześliniaczonego buziaka, ona go przyjmuje, śmieje się i wyciera usta. Tak, całujemy się wszyscy w usta, pomimo, że to przecież takie nieetyczne!! W dupie to mam. Kocham swoje dzieci i będę je całować w usta, w dupkę, w nóżke i każde jedno „ała” dopóki mi będą na to pozwalac.

Miśka w szkole a my z młodym zaczynamy nasza codzienną rutynę. Zakupy, pranie, rozwieszanie, składanie, ogarnięcie domu, pościelenie łóżek. Łóżka muszą być pościelone! Jak nie, to matka wariatka ma wścieklizne. Nie wiem o co chodzi, ale łóżka muszę mieć poskładane. Kiedyś, jak jeszcze Noah był mały i pił mleko, to przed wyjściem do szkoły musiałam tą butelkę umyć i wysterylizować, jakby od tego zależało moje życie. Jak wyglądało, że nie znajdę czasu, to znów wścieklizna! Czas zawsze znalazłam. Musiałam! Coś z główką nie tak..

Wracając do tych naszych codzienności. Każda godzina wygląda tak samo i tak samo biegnę przez cały dzień. Nie zwalniam. Jakby mnie conajmniej coś goniło, nie umiem włączyć na luz, nie umiem usiąść i nic nie robić. Przecież w domu zawsze jest coś do roboty! Nie wiem skąd mi się to wzięło, jak się tak porobiło żebym poprostu nie umiała WYLUZOWAĆ. Taka chodząca bomba. Czasem z tego wszystkiego sobie popłacze, z tego żalu nad sobą, że tak mi źle, że taka kura domowa jestem, że w kółko robię te same czynności, że chce trochę normalności.

Czym jest ta normalność? Normalność jest pojęciem dość względnym, nasze normalności będą się od siebie różnić. Normalnością jest to, co sami sobie stworzymy, czasem z własnych wyborów, czasem z decyzji, na które nie mamy do końca wpływu. Normalność to ta nasza codzienność. Ja swoją stworzyłam jakąś taką chorą, pełną stresu, pogoni za czymś. A bo obiad na czas, a bo plama, a bo dziecko rozlało picie, a bo jedzenie trochę spadło z talerza, a bo zabawki po całym domu rozwalone. I tak biegam i sprzątam i naprawiam. Bo tak muszę. Bo to moje zadanie. Bo to moja działka. Dom. Ma być czysto, przeraźliwie czysto. Tak sobie to w głowie jakoś zakodowałam i sama zaczęłam w to wierzyć. Przecież nikt ode mnie nie oczekuje tej bieganiny, obiadu na czas i chorej czystości. Sama sobie wmówilam, że tak muszę. Bo już. Bo ja żona i matka. I choć wiedziałam, że to nie jest ok, że nie tędy droga, to i tak brnęłam w to wszystko coraz bardziej.

Któregoś dnia po szkole, Mia siedziała na kanapie i oglądała coś w telewizji. Ja jak zwykle w kuchni. Zawołała „Mami, chodź usiądź i przytul się do mnie”. Zaczęłam tak: „Mia przecież mam obiad do zrobienia i..” I tu przestałam mówić. Walnełam kąt szmatę, która trzymałam w ręku. Usiadłam. Uśmiech,zaskoczenie i szczęście na twarzy mojego dziecka. Przytuliłyśmy się mocno, zaraz Noah wdrapał się na kanapę do nas i przytulił. Miałam swoje dwa najcudowniejsze ciałka pod swoimi ramionami, przy ciele, przy sercu. Wtedy właśnie poczułam, że wszystko co mam i mi potrzeba, jest teraz przy mnie. Zaraz dojedzie do nas mąż z pracy i będziemy już kompletni. Przecież dzieci nie będą wiecznie dziećmi, każdy dzień, który już minął, nie wróci. Wszystko, co w nim zmarnowalismy, przepadło na wieki, bez odwrotu. Obiecałam sobie wtedy, że dam na luz. Chce, żeby moje dzieci miały mnie w swoich wspomnieniach nie tylko stojącą w kuchni kucharke i żandarma porządku. Chce, żeby pamiętali mnie jako matkę, obecna w ich codziennym życiu. Wesołą, bawiącą się z nimi.

Obiecać sobie coś zmienić i wprowadzić to w życie, to też nie byle jakie wyzwanie. Zdecydowałam, że zrobię to powoli, bo znam siebie i wiem, że z dnia na dzień, nie byłabym w stanie ignorować swoich przyzwyczajeń. Małymi krokami do celu. Już nie sprzątam od rana salonu za każdym razem, jak dzieci z niego wyjdą. Zabawki leżą na podłodze cały dzień, do samego wieczora. Niech leżą. Obiad gotuje na dwa dni. Na te cholerne niepościelone łóżka na górze jeszcze nie umiem przymróżyć oka, ale kiedyś dam je radę zostawić na cały dzień rozbebeszone na maksa. I Świat się z tego powodu nie zawali. Jest jakoś tak luźniej, mniej stresu i ciągłego biegu od godziny do godziny. Mniej się wydzieram. Dzieci też jakoś inaczej i spokojniej odpowiadają na moje prośby niż na rozkazy. Mam nadzieję, że uda mi się w pełni wrzucić na luz a czasem może i na wsteczny, zanim będzie za późno i dzieciaki nie będą chciały spędzać że mną czasu.

Jeśli jesteś ta mamą o której pisze, która ciągle toczy życiowy maraton z czasem, zastanów się, tak jak i ja się zastanowiłam, co tak na prawdę jest ważne. Ja wiem, że są mamy pracujące na pełen etat, które po pracy muszą zająć się domem. Są mamy, które nie mają pomocy od męża, są same ze wszystkim. One dopiero mają masakrycznie szybki tryb życia i ich normalność jest na maksymalnie przyspieszonych obrotach. Wiem, że pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, muszą zostać zrobione, ale spróbuj czasem Mamo dać na luz. Dla siebie. Dla swojej stabilności. Psychicznej jak i fizycznej. Dla dzieci.

6 myśli na temat “Mamo, daj na luz..

  1. Na szczescie nie jestem taka mama 😀 Robie absolutne minimum 🙂 Pracuje part-time 4 dni w tygodniu, 1 dzien w tygodniu robie wolontariat w szkole. Gotuje TYLKO takie obiady, ktore starczaja na conajmniej 2 dni 🙂 Czesto w ogole nic nie gotuje, a jedynie zostawiam mezowi zamrozone mieso na blacie, a on zawsze cos z niego wyczarowuje 🙂 Sprzatanie jest od wielkiego swieta, albo kiedy maja przyjsc goscie i wszyscy sa wtedy w to sprzatanie zaangazowani: ja, maz i syn. Oczywiscie sa takie rzeczy, ktore trzeba sprzatac na biezaco, jak kuchnia lub pranie. Reszte olewam i udaje, ze nie widze ubran na podlodze wymieszanych z kablami, dlugopisami i innymi obiektami niewiadomego pochodzenia 😛
    Zycze Ci wytrwalosci w postanowieniu i jak najwiecej luzu. Tak jak napisalas- nikt tego od Ciebie nie wymaga. A niechby tylko sprobowal!!!!!!! Zreszta uwazam ze dawanie dzieciom przykladu takiej mamy kucharki i sprzataczki wcale nie jest dobre. Twoja corcia moze pozniej myslec, ze tak wlasnie musi robic, a syn byc moze bedzie tego wymagal od swojej przyszlej kobiety. Pomysl o tym 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Zazdroszczę:-) Słuchaj, dziś poniedziałek, to dzień sprzatania na górze w moim grafiku. Dziś pościeliłam tylko te nieszczęsne łóżka 🙈 fakt, że mężu wczoraj oskarżył jak byłam w pracy, ale nie poszłam po nim poprawić, nie umyłam podłóg i nie starałam kurzy! Czy mi z tym dobrze? Nie jestem przekonana, ale zdecydowanie jestem spokojniejsza póki co mam znacznie luzniejszy dzień 😊 Nowa Wioletta się „tworzy” 😂😂

      Polubione przez 1 osoba

  2. Ja mam chyba takie samo podejście jak Sylwia 🙂
    Robię w domu absolutne minimum, starając się też pozostałych domowników angażować do „pracy”. Choć chyba w ogóle większe parcie na porządek ma mój mąż ode mnie i trochę mu moje podejście przeszkadza, no ale trudno. Taką sobie wybrał, to z taką niech żyje 😉
    Tak, jak piszesz – trzeba sobie jasno odpowiedzieć na pytanie „co jest dla mnie najważniejsze w życiu”. I raczej dla większości okaże się, że jednak dzieci, ich rozwój, zabawa z nimi, radość z wspólnego spędzana czasu jest ważniejsza niż porządek w domu, szczególnie, że to drugie to syzyfowa praca 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz