Poszłam polatać. Zaraz wracam.

Wioletta uwielbiała uczucie wysokiego poziomu adrenaliny. Nigdy nie lubiła monotonii a w jej życiu zawsze się coś działo. Niekoniecznie dobrego, ale lepsze to niż nic, niż nuda. To co zakazane, najlepiej smakuje. To co nieznane, najbardziej kusi. W ogóle wszystko co odstaje nawet lekko od normy jest lepsze. Jako nastolatka testowała życie. Jego miarę, siłę. Gdzieś tam w głębi wiedziała, że ma prywatnego Anioła Stróża tam na górze, który się nią opiekuje. Nie, nie. Nie naciągała struny w absurdalny sposób. Przynajmniej tak jej się wydawało.

Kiedy Wioletta stała się Vi, została żoną i matką, jej życie trochę się zmieniło. No taka kolej rzeczy. Przychodzą dzieci, dni wyglądają podobnie, jeśli nie tak samo. Oczywiście zdarzają się rodzinne wyjazdy, dni spędzone na wspólnych zabawach. Nawet parki rozrywki i dzieciowe rolerkostery. Taki mały smaczek dawnych podbojów.

Właśnie podczas jednych z takich dni, pomiędzy karuzelami i kręcącymi się wokół własnej osi filiżankami, gdzieś tam w górze nad głową Vi przeleciał człowiek. Taki prawdziwy. Krzyczał, więc żywy był. Nie z bólu krzyczał, tylko z napływu adrenaliny. Latał tak sobie tam w jedną i drugą stronę z rozłożonymi ramionami, jakby conajmniej wydawało mu się, że orłem jest. W takim jakby kaftanie był, zabezpieczony, co by nie wypaść i nie utonąć, bo choć znajdowali się na molo, to wylatywał on daleko ponad morze. A przypływ właśnie nadchodził, więc ostrożności nigdy zadość. Stała tam tak ta Vi wodząc wzrokiem za tym facetem. Gęba otwarta, stan ślinotoku prawie osiągnięty. Dobrze, że dzieci przywiązane łańcuchem jadą kolorowym pociągiem, bo to byłby ich moment na ucieczkę.

– Wszystko z Tobą ok? – zapytał Jaśko.

-No. Ok, ok. Ale kiedyś to ja tak polecę, zobaczysz – odpowiedziała Vi czując jak budzi się w niej Wioletta.

– To czemu „kiedyś” a nie dziś, skoro tu jesteś?

Takiej odpowiedzi się nie spodziewała. No ale faktycznie, ma rację, po co odwlekać jak można już? Popatrzyła na Jaśka, żeby się upewnić czy on tak na serio.

-No idź, tylko daj mi Twój telefon to Cię nagram, bo moja pamięć pełna.

No to poszła. Dała jeszcze po buziaku dzieciom i powiedziała, żeby patrzyły jak mama będzie latać. Mia ma jej krew, ten sam chochlik w oczach, tą samą zadziorność i tą samą chęć przygody. Podskakiwała w miejscu z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać latającej mamy.

Kaftan zapięty, Vi już znajduje się w pozycji leżącej i taśmy wyciągają ją do góry. Coraz wyżej i wyżej. Co ciekawsze, zarówno Vi jak i Wioletta boją się wysokości. Najlepiej jak jest coś, czego można się złapać. Wysoki balkon z barierką jest do przeżycia, ale jak barierki braknie, to nie jest wesoło. Kręci się w głowie i trzeba paść na kolana, na cztery łapy. Jak któraś z nich chodzi po górach to absolutnie nie może patrzeć bezpośrednio w dół, ale miłość do gór i widoków jest zbyt wielka, żeby z niej zrezygnować.

I tak unosi sie tą nasza mama Vi ponad wszystko. Coraz wyżej i wyżej. Linia, gdzie morze styka się z niebem z tej perspektywy jest nieziemsko oddalona. Widok zapiera dech w piersiach. Maszyna przestała pracować, taśmy się zatrzymały. Oznacza to, że wysokość 38 metrów została osiągnięta. Na dole pani z obsługi pokazuje kciuka do góry. To znak, że można pociągnąć za żółtą rączkę i zlecieć, spaść, skoczyć.. zwał jak zwał. Ostatnie spojrzenie na horyzont, potem w dół. Moja Miśka wciąż patrzy w górę. Jaśko twardo nagrywa. Endorfiny zaczynają szaleć. Żołądek daje o sobie znać. Głęboki oddech. Przyszła Wioletta. Już jest dobrze. We dwie raźniej. Ok, to spadam..

Vi pociągnęła za rączkę. Spadek trwał zaledwie kilka sekund, ale były to sekundy kiedy mózg zupełnie odłączył się od rzeczywistości, sekundy w których ona nie miała najmniejszej kontroli nad swoim ciałem i życiem. Teraz liczyła sie tylko ta bezgraniczna wolność. Egoistyczny błogostan.

Po zejściu, Vi do końca dnia stąpała kilkanaście centymetrów ponad chodnikami, jakimś cudem ciągle zawadzając głową o chmury. Była naładowana pozytywną energią. Zrobiła coś dla siebie. Tylko dla siebie.

Gdzieś po drodze usłyszała jednak od kogoś, że chyba nie do końca jest odpowiedzialną matką. „A co jeśli coś by Ci się stało? Co wtedy z dziećmi? Nie pomyślałaś o tym? Po co tak los kusić?”. No faktycznie, nie pomyślała o tym. Ale nie myśli również o tym, że idąc do pracy na międzynarodowe lotnisko, może z niej nie wrócić, bo akurat ktoś wysadzi terminal w powietrze. Wsiadając do auta, nie myśli, że może to być jej ostatnia przejażdżka, bo na przykład pijany kierowca w nią wjedzie. Lecąc samolotem, nie myśli, że nie wyląduje na docelowym miejscu, bo ptak wpadnie do silnika i rozbiją się na miliony kawałków. To też jest kuszenie losu? No chyba tak. Ale czy to całe życie życia na tym polega? Na ciągłej obawie, co by było gdyby? Masz jedno życie, żyj nim!! Nie marnuj czasu na gdybanie. Sięgaj po marzenia. One po to są, by do nich dążyć. Nawet te małe, najmniejsze, potrafią pięknie pokolorować Świat. Upiększaj go swoimi barwami. 🌈🌈

Poszłam polatac. Zaraz wracam.

5 myśli na temat “Poszłam polatać. Zaraz wracam.

  1. Mega 😀 Tez uwielbiam takie atrakcje. Kolo zadnego wesolego miasteczka nie przejde obojetnie 😀 Ale powiem Ci szczerze, ze tak jak chcialam skoczyc na bungee, tak odkad mam syna juz nie chce, wlasnie z powodu ryzyka. Bo faktycznie, zycia nie nalezy sie bac, moze nam sie cos przydarzyc nawet na lotnisku, tak jak mowisz. Jednak prawdopodobienstwo ataku na lotnisko jest malutkie, a juz takie bungee to jak proszenie sie o to, zeby cos sie stalo 😀 Aczkolwiek to Twoje latanie nie wyglada wcale na przesadnie niebezpieczne, a jedynie na mega fajne 😀 😀 😀 Wiec ta osoba komentujaca Twoj skok moze spadac 😀 Na szelkach 😀

    Polubienie

  2. Super się Ciebie czyta.Każda cześć jest jak nowa powieść z nowymi przygodami.Strasznie się cieszę,że są takie mądre mamy bo z takich fajnych rodziców są cudowne dzieci.Gratuluje odwagi w małym wielkim skoku . Pozdrawiamy 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz